Zapewne nie będzie dla ciebie żadną tajemnicą jeśli powiem, że drzewa nie są zbyt rozmowne. Nie chodzi o to, że są gburowate czy obrażone na cały świat, ale są po prostu bardzo, bardzo ciche. Jednak, gdy stanie się pod drzewem odpowiednio blisko, można usłyszeć najróżniejsze trele, stukoty i dziwne skrobnięcia. Oczywiście wiadomo, że to nie samo drzewo wydaje te wszystkie dźwięki, lecz istoty, które je zamieszkują. Gdy się tak wsłuchać, można by pomyśleć o drzewie jak o osobnym, malutkim lecz niezwykle skomplikowanym świecie.


Dla przykładu, w takiej sędziwej brzozie mieszka sobie rodzina kosów i para czyżyków, a stara sowa ma tu swoją czytelnię. Wiele lokalnych wróbli przylatuje tutaj na plotki czy choćby tylko po to, by ganiać po gałęziach. Wieczorami  kruk  przysiada na chwilę, by odsapnąć po całym dniu. Gdy się lepiej wsłuchać, można rozpoznać najróżniejsze owady. Pan chrabąszcz prowadzi tu całkiem przyzwoitą kawiarenkę, kilka pająków ma tutaj swój klub łowiecki, a gąsienice przechadzają się wysoko w koronie, gdzie jest doskonały bar sałatkowy. Zresztą wymienianie wszystkich mieszkańców to temat na osobną opowieść.


Następną postacią, którą stworzył Lucjan była Jum, lekarka takich właśnie drzewnych światów. Czasem bowiem dziwna i skomplikowana choroba atakuje drzewo. Wszyscy lokatorzy opuszczą je wtedy w poszukiwaniu zdrowego domu, a drzewo staje się naprawdę ciche. Jum opowiadała nam, że można wtedy usłyszeć jedynie cichutki płacz, jaki dobiega z wnętrza samotnego drzewa. Nasza drzewna lekarka bardzo poważnie podchodziła do swojego zajęcia. Miała specjalną torbę, w której trzymała różne wymyślne narzędzia i szklane buteleczki z leczniczymi płynami. Nie były to żadne magiczne eliksiry, lecz najprawdziwsze ziołowe preparaty, które ważyła w sobie tylko znany sposób. Najpotrzebniejsze drobne narzędzia miała ukryte nawet we włosach, by być zawsze przygotowaną. W swoim fachu była naprawdę dobra i uparta, więc bez względu na przypadek udawało jej się w końcu uratować drewnianego pacjenta. Nieraz spędzała przy nich wiele bezsennych nocy. Wierzyła bowiem, że zawsze można coś wskórać. Nie umiała przejść obojętnie nawet obok drzewnej kolki. Kolka, wywoływana przez zbyt mocne wiatry z południa, była częstym schorzeniem na skraju lasu.  


Pewnego dnia, podczas leczenia jednego z takich właśnie przypadków Jum dotarła do część lasu dotychczas jej nieznaną. Była przekonana, że Las Jagodowych Deszczy nie ma już przed nią tajemnic, teraz jednak stała przed jedną z nich. Był to wysoki, gęsto zarośnięty płot. Dla naszej małej lekarki nie była to jednak żadna poważna przeszkoda. Gdy znalazła się w końcu po drugiej stronie, odkryła, co takiego osłaniał. Był tam elegancki dom oraz najpiękniejszy zbiór roślin, jaki kiedykolwiek widziała. Rosły w nim gatunki drzew, które znała tylko z książek przynoszonych przez Lucjana. Widziała rośliny z najdalszych zakątków świata olbrzymów. Niektóre rośliny były tak urodziwe, jakby rosły tylko po to, by onieśmielać. 


Nagle usłyszała głos, który wybudził ją z błogiego stanu. Była przecież na terenie, którego właściciel, sądząc po płocie, nie lubi intruzów. Ukryta za jedną z roślin, czekała w ciszy. Dźwięki stawały się coraz głośniejsze. Okazało się, że należały do okrąglutkiego olbrzyma, który najwidoczniej był opiekunem tych wszystkich roślin. Nazywał się Ronet. Przechadzał się po zbiorach najcudowniejszych roślin i zdawało się, że z każdą z nich jest w wielkiej komitywie. Przystawał co chwilę, by którąś z nich podlać czy podwiązać, innym przycinał elegancko listki. Do niektórych nawet mówił, co mocno zdziwiło naszą drzewną lekarkę. Nie wiedziała dotychczas, że olbrzymy potrafią rozmawiać z kimś innym niż olbrzymy. Obserwowała dłuższą chwilę te jego wszystkie ciekawe zachowania, wiele z nich próbowała nawet zapamiętać, by samej móc je zastosować w swojej lekarskiej praktyce. Mimo swojej lekkiej niechęci do olbrzymów których uważała za istoty nieciekawe i groźne, musiała stwierdzić, że ten tutaj jest nad wyraz interesujący. Jej rozmyślania przerwały zbliżające się piskliwe głosy dwóch innych olbrzymów. Były to istoty wyraźnie mniejsze od Roneta. Ich imion jednak nie poznała, bowiem Ronet nie nazywał ich inaczej niż bandą leni i darmozjadów, a czasem na nich tylko niewyraźnie wrzeszczał. Jednego nawet zdzielił cieniutką gałązką, którą trzymał w dłoni. Jum niewiele z tego wszystkiego rozumiała. Widocznie Olbrzymy musiały zrobić coś strasznego, by kogoś takiego jak Ronet doprowadzić do szału. Na szczęście po chwili istoty pobiegły w inną część ogrodu i Jum mogła znowu przebywać tylko z Ronetem. 


Gdy przechodził bardzo blisko jej kryjówki, usłyszała, jak mówi coś pod nosem, tym razem już nie do roślin. Okazało się, że recytuje wiersz, chwalący swój niebywały kunszt i potężną wiedzę. W jednej chwili w oczach Jum z okrąglutkiego i poczciwego olbrzyma zmienił się w zadufanego w sobie pyszałka. Najwidoczniej był taki sam jak inni. Rozważania te przerwał ponownie głos Roneta, lecz teraz inny - głośniejszy i chyba wystraszony.

- Dzień dobry panu - padło z ust okrąglutkiego chwalipięty. 

W ogrodzie pojawił się ktoś jeszcze. Olbrzym w eleganckim stroju przeszedł bez słowa obok Roneta. Wyglądał, jakby go nie zauważył. Ogrodnik wyraźnie się skurczył, po czym szybkim krokiem, skulony odszedł w przeciwną stronę. Tajemnicza postać szła powolnym krokiem pośród tych najpiękniejszych roślin, jakie Jum kiedykolwiek widziała. Jednak, co zadziwiło naszą małą lekarkę, tego też olbrzym zdawał się nie wiedzieć. Szedł cichy, wpatrzony w ziemię tuż przed sobą. Wszystkie rzadkie gatunki drzew i krzewów nagle przestały jakby szumieć, a Jum nic z tego nie potrafiła zrozumieć. 


Tą smutną ciszę przerwał znajomo brzmiący śpiew pewnego drozda. Ptak pomagał naszej lekarce i śpiewem sygnalizował jej które drzewo potrzebowało pomocy. To uświadomiło jej, że spędziła tu chyba zbyt wiele czasu i trzeba wracać do obowiązków. Szczególnie, że zaczął się sezon kasztanowej grypy i pracy było naprawdę sporo. 


Po kilkunastu dniach już prawie zapomniała o zdarzeniu, którego była świadkiem. Przypomniała sobie o nim tylko raz, gdy szukała pewnej egzotycznej choroby. 


Pewnego jednak dnia Lucjan wrócił z miasta wyraźnie rozbawiony. Lubiłyśmy, gdy miał taki humor. Czasem nawet ganiał nas wtedy po swoim pokoiku i mimo wielu wywróceń i uszkodzeń niektórych elementów wioski, zawsze bardzo się wszystkie śmiałyśmy i piszczałyśmy z radochy. Tak było i tym razem - dobrze to zapamiętałam. Na koniec zmęczone usiadłyśmy na podłodze, a przed nami usiadł także Lucjan. Kilka domków i schodów w naszej wiosce wymagało remontu, ale nikt się tym teraz nie przejmował. Lucjan powiedział nam, że na targu staroci znalazł kilka ciekawych rzeczy, które może się nam spodobają. Mówiąc to wyciągał z worka różne tajemnicze przedmioty. Były tam eleganckie pudełka po cygarach idealne na małe domki czy łóżka, kolorowe chusteczki do nosa z delikatnego materiału, które mogłyśmy przerobić na kołdry i pełno różnych blaszanych kółeczek i sprężyn, które konstruktorka od razu zabrała do swojego warsztaciku. Wielu przedmiotów nie znałyśmy, ale byłyśmy zachwycone tą stertą malutkich buteleczek, drewnianych patyczków, mechatych kulek, które śmiesznie łaskotały oraz całą masą nakrętek, sznurków i igieł. Na koniec Lucjan wyjął z worka wielgaśny  przedmiot, który z ledwością się w nim mieścił. Powiedział nam, że jest to elegancki zegar, który choć nie działa, będzie idealnym zamkiem dla królowej.  Rau co prawda miała już zamek, który zrobił Lucjan na początku lecz nie chcąc mu robić przykrości nigdy nie przyznała że jest wyjątkowo pokraczny. Teraz miała mieć zamek z prawdziwego zdarzenia i widać było, że jest tym faktem szczerze wzruszona. 


Po rozdaniu prezentów, gdy już było trochę spokojniej, Lucjan zbliżył się do Jum. Szeptem opowiedział jej o pewnej rozmowie, jaką odbył w mieście. Otóż wracając do domu, przechodził obok miejsca, gdzie olbrzymy piją chybotliwe napoje. Na schodach wejściowych spotkał wyjącego z płaczu olbrzyma. Jak się później okazało, był nim Ronet, którego Jum dobrze sobie przypominała. Trochę ją to zdziwiło, bo płacz to była ostatnia rzecz, jaka pasowała  do tego chwalipięty. Lucjan wyjaśnił jej jednak, co było powodem tak wielkiego smutku okrąglutkiego olbrzyma. Ten bowiem od dłuższego czasu zmaga się ze straszliwą chorobą ulubionej jabłonki swego pana. Co gorsza nigdy wcześniej nie spotkał się z podobnym przypadkiem i jest zupełnie bezradny. 


Nasza Lekarka była szczerze zaintrygowana usłyszaną historią. Jeszcze długo potem siedziała w ciszy przed swoim domkiem i rozmyślała o usłyszanej historii. Pamiętam, że już następnego dnia spakowała niezbędne narzędzia i wyruszyła na ratunek usychającej jabłonce. Będąc już na miejscu, szybko znalazła przyszłą pacjentkę. Jej owoce wiszące jeszcze na drzewie były całkowicie bez życia i miały szarawy kolor, tak jak i wszystkie jej liście. Jum stanęła bliziutko pnia i zamknęła oczy. Chciała wyłapać choć najcichszy dźwięk, jednak z wnętrza dobiegała jedynie smutna cisza. Teraz zaczęła się poważnie martwić. Nie znała tej choroby i nie bardzo wiedziała co ma robić, ale była pewna, że musi pomóc. Przez kilka następnych nocy, w tajemnicy przed olbrzymami, przeprowadziła niezliczoną ilość różnych operacji. Robiła zabiegi na jabłkach, korze, wstrzykiwała lekarstwa w korzenie, lecz nie było żadnych rezultatów. Zmęczona, mała lekarka stanęła wreszcie przed zupełnie cichą jabłonią. Pierwszy raz czuła się całkowicie bezsilna i miała świadomość, że zawiodła to biedne drzewo. 


Jum postanowiła, że nie może się poddać i zrobiła coś, czego nigdy się po sobie nie spodziewała. Przedstawiła się Ronetowi. Jak się zapewne domyślasz, olbrzym, gdy zobaczył maleńką Jum na swoim stole, myślał, że zwyczajnie zwariował. Biegał zabawnie po swoim pokoju i co chwila się wywracał.  Gdy moczenie głowy z bali z zimną wodą nie pomogło i maleńka Jum nadal stała na stole, Ronet usiadł na podłodze, schował głowę w dłonie i zaczął płakać. Na szczęście dla Jum nie wybiegł z pokoju, bo musiałaby go ganiać po wielkim domu. Podeszła więc bliżej wyjącego olbrzyma:

- Chcę ci tylko pomóc z chorym drzewem - powiedziała spokojnym głosem. 

Ronet widocznie pogodził się z tym że postradał zmysły i wymyślił sobie nieistniejącego pomocnika. Chyba nie było to dla niego takie straszne, bo wyjął swoją ogromną pulchną twarz z dłoni i powiedział:

- Witaj, mała zjawo!

Jum bardzo rozbawiło to przezwisko, dlatego nie powiedziała olbrzymowi, kim jest naprawdę.

- Nie wiem, czy można mi jeszcze pomóc - żalił się Ronet - Próbowałem już wszystkiego. Nawet zwolniłem moich obiboków do domu, by mi nie przeszkadzali. Użyłem całej swojej niesamowitej i nieskończonej wiedzy, ale poległem.

Jum przypomniała sobie, jakim chwalipiętą był ten okrąglutki olbrzym, jednak nie to było teraz najważniejsze. 

- Kiedy jabłonka zaczęła rodzić martwe owoce? - spytała zaciekawiona. 

- Wszystko zaczęło się  kilka tygodni temu. Wtedy właśnie po raz pierwszy zauważyłem, że jabłka zaczęły tracić kolor - odrzekł olbrzym, wycierając zapłakane oczy. 

Opowiedział jej dokładnie, co próbował robić, jakie lekarstwa stosował bez skutku. Długo razem rozmawiali. Jum musiała przyznać, że przy bliższym poznaniu Ronet wcale nie jest taki straszny i że jest, tak jak ona, wielkim miłośnikiem roślin. Teraz tym bardziej chciała mu pomóc.


Ronet opowiedział jej także o swoim Panu - znanym na całym świecie muzyku, zapraszanym na koncerty w najdalszych częściach świata. Niestety stracił on zapał do gry, gdy tylko jabłonka zachorowała. Przestał się wtedy odzywać i bardzo posmutniał. Miało się wrażenie, że choroba jabłonki w pewnym stopniu dotknęła również jego. Okazało się, że owa jabłonka była jedyną pamiątką po zmarłej żonie muzyka. 

Cała rodzina bardzo martwiła się o wirtuoza, tym bardziej, że już za kilka dni miał on wystąpić w niesamowitym koncercie jako gwiazda wieczoru. Na koniec swojej opowieści Ronet wspomniał również o jedynej córce muzyka, przesympatycznej olbrzymce, imieniem Mola.  

 Mimo nakazom ojca, nie chciała ona zostać jego następczynią. Nie chciała wielkiej kariery i sławy, jaką miałaby idąc w jego ślady. Zamiast tego wybrała skromne życie u boku wiejskiego lekarza, z którym planowała ślub. Jum dowiedziała się również, że znany muzyk, usłyszawszy o planach córki bardzo się zezłościł. Z jego ust padały straszne słowa, a po pokoju latały tłuczone naczynia. Tej samej nocy, kiedy miała miejsce owa awantura, córka muzyka spakowała swoje rzeczy i uciekła. Nikt jej od tamtej pory nie widział.


Co bardzo zdziwiło naszą maleńką medyczkę to to, że muzyk doskonale wie, gdzie mieszka wiejski lekarz, którego wybrała Mola. Jest jednak olbrzymem zbyt dumnym, by pójść i przeprosić swoją córkę. Zamiast tego cały smutek i żal wylewa, chodząc do ogrodu. Tam przystaje przy swojej ulubionej jabłonce i rozmawia z nią, jak z utraconą, ukochaną córką.  W momencie, gdy Ronet wspomniał o tym fakcie, oboje z Jum aż zaniemówili. To nie mógł być przypadek. Mimo, że oboje byli pewni, że znaleźli przyczynę choroby, bardzo się zmartwili, ponieważ nigdy wcześniej nie słyszeli o podobnej historii. 

Co jednak teraz mają zrobić? Przecież nigdy nie zdołają nakłonić muzyka do rozmowy z córką. Ronet załamany usiadł na podłodze, a na jego kolanie usiadła równie załamana Jum. Sytuacja wyglądała na zupełnie beznadziejną. 


Wtedy usłyszeli delikatne pukanie w szybę. To był Lucjan Rzekotka. Martwił się kilkudniową nieobecnością swojej maleńkiej lekarki. Ronet wpuścił go do pokoju, bo był już chłodny wieczór i Lucjan wyglądał na mocno zmarzniętego. Jum przeprosiła za ciszę z jej strony i opowiedziała mu o wszystkim. Tym, co najbardziej zaskoczyło naszych załamanych ogrodników była twarz Lucjana. Nie był on jakoś specjalnie zdziwiony tą, zdumiewającą przecież historią. Stał tylko w głębokim zamyśleniu. 

- To Hakra Muin - powiedział pewnym głosem.

- Słucham? - niemal jednocześnie zapytali Jum i Ronet. 

- Spotkałem się z tym tak dawno temu, że już prawie o tym zapomniałem.

Jum była tymi słowami zszokowana. Myślała, że Lucjan całe życie siedział w swoim maleńkim pokoiku.  Ten jednak opowiedział im o dziwnej, śmiertelnej chorobie drzew i o dalekim miejscu, w którym się z nią spotkał. Powiedział również, w jaki sposób mieszkańcy tamtych krain radzili sobie z tą chorobą.


Cała trójka długo dyskutowała co zrobić. Rozwiązanie, do którego doszli nie było łatwe, a co gorsza nie było nawet pewności, że przyniesie ono oczekiwane rezultaty. Lucjan zdradził im jednak że nie mają innego wyjścia, Choroba którą wywołał muzyk przeszła teraz również na niego. Jeśli jabłonka uschnie to i sam muzyk odejdzie z tego świata. Czasu było nie wiele. Ronet i Jum dłuższą chwilę stali w smutnej ciszy. Zaraz jednak niemal jednocześnie skinęli głową, przystając na pomysł Lucjana. Pulchny ogrodnik wziął na siebie najtrudniejszą część planu. Jum patrzyła na niego ze łzami w oczach i zaczynała doceniać złożoność tych ogromnych istot. Wciąż jednak nie bardzo wierzyła w skuteczność całego planu. Nie mieli jednak innego pomysłu i musieli spróbować.   


Nazajutrz w domku, w którym mieszkała Mola i lekarz, pojawił się nieznany pulchny gość w dziwnym przebraniu. Trzymał w ręku list, zaadresowany do córki muzyka. Gdy ta zobaczyła inicjały swego ojca na kopercie, momentalnie wyrzuciła list do kosza, czym wprawiła w osłupienie stojącego przed nią kuriera. Nic nie mówiąc zamknęła drzwi i wróciła do swoich zajęć. Na szczęście jej przyszły mąż zdawał sobie sprawę jak sytuacja z jej ojcem źle na nią wpływa, dlatego postanowił przeczytać wygniecioną kartkę. 


Nadawca pisał w liście o rozmowach muzyka z drzewem, o jego wielkiej, skrywanej tęsknocie za córką której nie może przemóc przez potworną dumę, jaka w nim jest. Później opisana była dziwna choroba która powoli zabija jabłonkę. Lekarz czytał z niedowierzaniem że choroba przeszła również na muzyka który z dnia na dzień opada z sił. W dalszej części opisane było rozwiązanie tej strasznej sytuacji, jednak medyk który był z natury twardo stąpającym po ziemi olbrzymem nie potrafił w nie uwierzyć. Kolejną tajemnicą by dla niego autor tego dziwnego listu. Gdy dotarł do końca zobaczył maleńkie inicjały i aż znieruchomiał. Czuł jak zimny pot spływa mu po plecach. To nie mogła być prawda. W tej chwili podeszła do niego Mola zaciekawiona ciszą w pokoju medyka. Ten podał jej wygniecioną kartkę na której z niedowierzaniem zobaczyła inicjały swojej matki. 


W domu muzyka zbliżało się południe. Była to pora jego codziennych, samotnych spacerów. Ronet nie mógł na to wszystko patrzeć, leżał załamany na swoim łóżku i wspominał w myślach, jak list trafia do kosza. Co teraz będzie z nim samym, co będzie  z jego Panem. Jum natomiast oddaliła się od Roneta, by lepiej widzieć samego muzyka. Czy ich plan cokolwiek zmieni? Sama nie bardzo w to wierzyła. Zegar w wielkim domu właśnie wybił południe. Znany na całym świecie muzyk stał teraz na środku ogrodu, tuż przed swoją chorą jabłonką. Wyglądał jakby zobaczył ducha, jego twarz była całkowicie blada. Drzewo, które było jego jedyną pamiątką po córce i żonie, któremu mógł się wyżalić, leżało ścięte na ziemi. Wiedział, kto mógł to zrobić. Muzyk stał z zaciśniętymi pięściami, z oczami, z których biła wściekłość i niedowierzanie, gdy nagle ktoś delikatnie chwycił go za ramię. 

- cześć tato - spokojnym głosem przywitała go Mola

Muzyk gwałtownie odwrócił głowę, nadal nie mógł uwierzyć w to wszystko. 

- czy to naprawdę ty - wydukał drżącym głosem

- oczywiście - odpowiedziała wyraźnie wzruszona Mola. 

Muzyk dostrzegł w dłoniach swojej córki metalową piłę i już wiedział że to nie Ronet jest winny, lecz zrozumiał też coś dużo ważniejszego. Otarł łzy i powoli powiedział do swojej jedynej córki.

- Pogadajmy kochana.